czwartek, 4 września 2014

Prolog.

    Po koszmarnym dniu w pracy nic tak nie cieszy jak myśl o powrocie do domu. Mój samochód niestety kilka dni temu ostatecznie odmówił posłuszeństwa, więc musiałam się nieźle pospieszyć, żeby zdążyć na autobus. Z komisariatu, gdzie pracowałam, miałam wprawdzie tylko kilka kroków na przystanek, ale została mi tylko minuta do odjazdu. Szłam szybko, co nieźle roznosiło się echem po pustym korytarzu, jednocześnie licząc na to, że komunikacja miejska dzisiaj zawiedzie. Naprawdę nie miałam ochoty po tak ciężkim dniu jeszcze na dokładkę wracać do domu na piechotę... Wystarczyło mi, że kilka godzin musiałam się użerać z przesłuchiwaniem podstarzałego świadka kradzieży, który w ogóle nie chciał ze mną współpracować.
    Nigdy nie byłam dobra w kontaktach międzyludzkich, więc to była dla mnie istna mordęga. Zadawanie pytań, próby odczytania niejasnych odpowiedzi, nakierowywanie na odpowiednie tory rozmowy, bo świadek oczywiście mówił o zupełnie nieistotnych sprawach... Po pięciu latach służby niby mogłabym się do tego przyzwyczaić, ale jakoś nie potrafię. Kiedy mogę, przy przesłuchaniach wyręczam się moim partnerem, sama zasiadając do papierkowej roboty, ale dzisiaj niestety nie dało rady...
    Aktualnie chciałam o tym tylko zapomnieć. Wrócić do domu, uspokoić moją rudą współlokatorkę, Olivię, która pewnie już zabija naszego sąsiada z piętra i wziąć długą, gorącą, relaksującą kąpiel... O ile tylko autobus mi nie ucieknie, co aktualnie wydawało się bardziej niż pewne ze względu na fakt, że mój zegarek właśnie wskazywał godzinę jego odjazdu, a ja ledwo zdążyłam wyjść na pogrążony ciemnością nocy parking. Mimo to nie zwolniłam. Nadal liczyłam na cud i w pośpiechu zasuwając bluzę, chroniącą mnie przed chłodem wieczoru, skierowałam się na przystanek.
    - Meg! - niespodziewanie usłyszałam swoje imię, więc odwróciłam się zaskoczona. Dopiero co wyszłam z komisariatu, więc istniało prawdopodobieństwo, że zostawiłam tam coś ważnego. Widok Nialla, mojego partnera nie wróżył jednak niczego takiego. Zauważając, że zwróciłam na niego uwagę uśmiechnął się do mnie szeroko i wskazał na swój samochód.
    - Odwiozę cię. - zaproponował donośnie, żebym na pewno usłyszała, nawet pomimo odległości nas dzielącej. On bowiem stał jeszcze prawie w drzwiach komisariatu, a ja już praktycznie schodziłam na drugą stronę... Ale zawróciłam. Uśmiechając się z wdzięcznością, powoli ruszyłam do jego auta, obserwując jak i on do niego podchodzi, jednocześnie grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczyków. Już po chwili je odnalazł, odsuwając samochód. I nawet otwierając mi drzwi od strony pasażera...
    Nie byłam przyzwyczajona do tego typu gestów, więc tylko rzuciłam suchym 'DZIĘKUJĘ' i wskoczyłam do środka. Sekundę później Niall zajął miejsce za kierownicą, szybko odpalając samochód i ostrożnie wyjeżdżając z parkingu.
    - Wybierasz się do Toma na mecz? - rzucił niespodziewanie, tym swoim typowym dla siebie radosnym tonem. Uśmiechnął się również w pakiecie, chociaż ani na chwilę nie oderwał wzroku od ulicy. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Można by powiedzieć, że nawet wręcz przeciwnie...
- Jestem zbyt zmęczona... - pokręciłam głową, rozsiadając się bardziej na fotelu. Był wygodny, a ja zdecydowanie potrzebowałam teraz masy komfortu.
- Przesłuchanie wykończyło? - Niall zerknął na mnie z rozbawieniem. Byłam w stanie tylko pokiwać głową. Naprawdę nie miałam na nic więcej siły. I mój partner na szczęście to zrozumiał, bo zamiast zadawać kolejne pytanie, po prostu włączył radio.
    Pasowało mi to. Jak już wspomniałam, rozgadana nigdy nie byłam. Z Niallem współpracowałam już od trzech lat, więc nawet on zdążył to zauważyć. I zaakceptować, nawet pomimo tego, że on akurat był rozgadany jak nikt inny. Czasami tego nie hamował i nadawał do uschnięcia uszu. Doskonale jednak potrafił wyczuć kiedy potrzebuję ciszy, tak jak dzisiaj. I to ciszy niekrępującej.
    Przy Niallu w zasadzie nic nie było krępujące. Taki typ człowieka. Radosny, ciepły, towarzyski. Każdy go lubił, bez wyjątku. Ja też. Czasami wydawało mi się, że trochę bardziej niż powinnam, ale wolałam o tym nie myśleć. Byliśmy tylko partnerami w pracy. Jeździliśmy na patrole, dzieliliśmy się robotą, zwykła zawodowa relacja. Co z tego, że chłopak był przystojny, miał urzekający, irlandzki akcent, wspaniałe, błękitne oczy, cudowny, zarażający uśmiech...
    Westchnęłam głęboko, próbując wyrwać się z tego toku myślenia. Tak, podobał mi się mój partner, nie mogłam tego ukryć. Był zupełnie w moim typie. I nie traktował mnie jak dziwadło z moją fascynacją meczami, jak to robi większość facetów. Istniało tylko jedno wielkie ALE. On kompletnie mnie nie zauważał...

*

    Wchodząc do budynku już słyszałam odgłosy kłótni. Bardzo niewyraźne, ale donośne. Uśmiechnęłam się pod nosem, ciesząc się z typowego powitania po pracy. I zastanawiając się jednocześnie o co tym razem poszło... Jednak dopiero przy drugim piętrze wspinania się po schodach zaczęłam rozróżniać poszczególne słowa. Zanim dotarłam do czwartego już zdążyłam wywnioskować, że po raz tysięczny kot naszego sąsiada znów mu uciekł przez okno i dokładnie podobną drogą przedostał się do pokoju mojej nienawidzącej tego gatunku współlokatorki. Wystarczyło, żeby rozpętać trzecią wojnę światową...
    To na swój sposób było nawet zabawne, ale przede wszystkim jednak męczące. Po roku użerania się z tymi kłótniami powoli zaczynałam mieć już dosyć. No i nadal nie wiedziałam dlaczego między nimi jest aż takie napięcie... Ale bałam się pytać. Zwłaszcza, kiedy trwali w tym swoim kłótliwym transie...
    - Całe dnie siedzi w mieszkaniu! - chłopak krzyknął jakoś głośniej, dokładnie w momencie, kiedy weszłam już na korytarzyk naszego piętra. Całe szczęście było ostatnie, czwarte i mieściły się tu tylko dwa mieszkania. Nasze i Harry'ego. Więc przynajmniej sąsiedzi nie mieli się na co tak bardzo skarżyć... No oprócz mnie. Niby byłam przyzwyczajona, ale siła jego głosu zmusiła mój wzrok do spojrzenia w ich stronę. Nie zdziwiło mnie nic. Harry stał w drzwiach od swojego mieszkania w samym tylko ręczniku owiniętym wokół bioder. Jego wytatuowana klatka błyszczała, z długich włosów raz po raz kapała woda, więc wywnioskowałam, że moja pokręcona współlokatorka wyciągnęła go spod prysznica, teraz stojąc przed nim z tą swoją zaciekłą miną i morderstwem w oczach. Sytuacja nie wyglądała groźniej niż tysiąc poprzednich, więc po prostu omijając ich, ruszyłam do swoich drzwi.
- No ta, u mnie! - Ruda machnęła ręką tuż przed jego okiem. - Okna nie mogę otworzyć, żeby ten sierściuch mi nie wlazł do pokoju!
- To tylko kot, nie gwałciciel! Wejdzie i wyjdzie, kto by z tobą wytrzymał dłużej niż sekundę!
- Czy ty możesz go zamknąć w więzieniu?! - Liv w końcu zauważyła moją osobę, wbijając we mnie czujne spojrzenie. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc tę zawziętość w jej oczach.
- Nie. - mruknęłam rozbawiona.
- To mnie zamknij, bardzo chętnie tam pójdę. Byle z dala od niego.
- Proponuję psychiatryk, tam jest miejsce dla takich jak ty... - Harry od razu wtrącił się z dyskusją, co wywołało falę nowych wyzwisk ze strony obojga. Je również olałam, chcąc się już zrelaksować w wannie. Niestety, drzwi kompletnie nie chciały ze mną współpracować. Nie otwierały się, mimo, że mocno szarpałam.
    Westchnęłam zniecierpliwiona. Doskonale znałam tę sytuację. Przechodziłam już przez nią setki razy.
- Klucze są w środku, prawda? - rzuciłam, przerywając im wymianę zdań. Dwie pary zielonych oczu jednocześnie wbiły się we mnie jeszcze z wyraźnym gniewem.
- Musiałam trzymać tego potwora, miałam jeszcze o kluczach myśleć? - te należące do Liv jeszcze na dokładkę zmrużyły się nieprzyjaźnie.
    No jasne...
- TO JEST KOT! - Harry od razu rozdarł się tym swoim chrapliwym głosem.
    Nie pomagał...
- Wypuść mnie przez balkon... - uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie, ruszając w jego stronę. Nie raz się już tak przedostawałam do mieszkania przez gapowatość Liv, więc ten jeden raz nie zrobi mi różnicy...
- Zamknęłam już okno. - Liv niespodziewanie odebrała mi szansę na kąpiel... Nie kontrolując niczego, po prostu wbiłam w nią wściekłe spojrzenie, w duchu przeklinając ją za głupotę.
    - Skarbie, co tu się dzieje? - dziewczęcy głosik z mocnym, rosyjskim akcentem odwrócił naszą uwagę. Spojrzałam za siebie, widząc szczupłą blondynkę w obcisłej, czarnej sukience, którą widziałam już tu nie raz. Twarz jak zwykle wydała mi się znajoma, ale jakże mogłabym nie kojarzyć dziewczyny mojego sąsiada. Kręciła się tu przecież cały czas...
    ...co kompletnie nie podobało się Liv, która zdecydowanie była uprzedzona do tego typu dziewczyn. Dlatego zanim zdążyła się nieprzyjemnie wypowiedzieć o wybrance Harry'ego, pociągnęłam ją za kraniec rozciągniętego swetra, ruszając na schody.
    - Chodź po klucze do dozorcy...

*

    - Boże, co to za czupiradło... - Liv z wściekłością rzuciła zapasowe klucze na komodę w korytarzu i od razu ruszyła do kuchni.
- To tylko ty, odejdź od lustra. - zażartowałam, spokojnie podążając za nią. Nawet się uśmiechnęłam, ta jej wściekłość na wszystko co związane z Harrym czasami była niezłą rozrywką. Tak jak na przykład teraz, kiedy odwróciła się do mnie i zamordowała mnie spojrzeniem. Westchnęłam tylko, próbując załagodzić sytuację. - No co się czepiłaś, taka mu się podoba... - wzruszyłam ramionami, ruszając do lodówki i na oślep wyciągając z niej jakiś pojemnik z sałatką. Trudno było w tym domu znaleźć cokolwiek innego, a ja aktualnie byłam zbyt głodna, żeby wybrzydzać. Więc po prostu usiadłam przy stole i zaczęłam jeść.
- Chuda blondyna z cyckami na wierzchu. Co za oryginalność. - Liv prychnęła tylko, zajmując się nastawianiem wody na herbatę. Nie odpowiedziałam, licząc, że temat się urwie. Niestety, już po chwili zza ściany, którą dzieliłyśmy z Harrym, dobiegły mnie dosyć charakterystyczne dźwięki, które uruchomiły w Rudej kolejny alarm... - Czy ty to słyszysz? - warknęła wściekle, machając dłonią na źródło dźwięku.
- W końcu są na randce... - wzruszyłam ramionami, ale na darmo. Liv już podeszła do ściany i uderzyła w nią z całym zdenerwowaniem, które kiedykolwiek w sobie nosiła.
- STYLES! NIE JESTEŚ TU SAM! - wrzasnęła, na dokładkę kopiąc w twardą powierzchnię. Nie przyniosło to większych efektów. - No co za bezczelność...
- Nic ci to nie da, co najwyżej dziurę zrobisz. - uspokoiłam ją, nie przerywając jedzenia. - Może dawno się nie widzieli.
- Ta, od wczoraj. - Liv na szczęście zostawiła ścianę i usiadła ciężko na krześle obok mnie. - Mówię ci, on dorabia jako męska prostytutka. To niemożliwe, żeby noc w noc...
- Z jedną dziewczyną? - podniosłam brew.
- Może wykupiła cały karnet... - Ruda zaśmiała się. Mimowolnie zawtórowałam. Tak, zawsze te same przypuszczenia...

Wstęp.

Wyjaśniając krótko, opowiadanie jest czymś w rodzaju prezentu urodzinowego. Najgorszego na świecie, ale myślałam kupę czasu, zanim odpowiednio złożyłam akcję i wyszło mi to... Komedia kryminalna z romansem w tle. Wszystkich znawców kryminałów chciałam z góry przeprosić. Moje dzieło nie będzie jakieś wyjątkowe czy zaskakujące. Cud, że na to w ogóle wpadłam i jakoś poskładałam do kupy... Nie znam się też na pracy w policji czy gangsterce, więc wszystko, co tu przeczytacie jest tylko i wyłącznie efektem mojej wyobraźni połączonej z tym, co widziałam w filmach. Mam jednak nadzieję, że nie będzie tak tragicznie i ktoś się może tym zainteresuje w niewielkim stopniu... :)