piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 2.

    - Coś ty zrobiła...?! - wrzasnęłam, niespodziewanie nawet dla siebie, wypatrując zszokowane oczy na swoją współlokatorkę. Która patrzyła na mnie z takim spokojem, jakbyśmy siedziały przy herbatce. Zupełnie jakby nie interesował ją fakt, że nasz sąsiad właśnie leży przed nami i kompletnie nie daje oznak życia.
    KOMPLETNIE!
    Dopiero wówczas, gdy dokładnie to do mnie dotarło, klęknęłam przy Harrym i ostrożnie zaczęłam szukać pulsu na jego szyi.
- To nie ja, słowo daję... - Liv tymczasem stwierdziła spokojnie, co zmusiło mnie do spojrzenia na nią. - Chciałam tylko plaster pożyczyć, bo się skaleczyłam. Przychodzę, a on tak leży. - zupełnie bez większych emocji, wskazała na niego ręką. - Sprawdziłam czy żyje... Niestety coś mu tam skacze na szyi. - westchnęła ciężko, dokładnie w momencie kiedy w końcu natrafiłam na jakąś jego tętnicę i sama się o tym upewniłam, ku niesamowitej uldze. - Ale wezwałam też karetkę, oni się znają lepiej. Może jest szansa na zmianę sąsiada. - Ruda uśmiechnęła się lekko, za co zgromiłam ją spojrzeniem. Musiało być naprawdę ostre, bo spoważniała w jednej chwili i lekko przestraszona wyciągnęła trzymaną przez siebie figurkę w moją stronę. - Chyba tym go walnęli.
    Uważniej przyjrzałam się rzeczy, najprawdopodobniej będącej narzędziem zbrodni. Była odpowiednio ciężka, żeby kogoś ogłuszyć, a nawet zabić. No i lśniła na niej krew. Nie byłam jednak do końca pewna do kogo ona należała. Obstawiałabym Liv, bo póki co tylko u niej krew wciąż ściekała z palca. Przy Harrym na szczęście nie powstawała żadna kałuża...
    Wzdychając ciężko i próbując opanować emocje, podniosłam się do pozycji stojącej. Trzęsące się dłonie schowałam do tylnych kieszeni spodni i zbliżyłam się do Liv, wbijając w nią uważne spojrzenie.
    - Co jeszcze dotykałaś?
- Tylko jego i to. - wzruszyła ramionami, lekko odwracając wzrok, po czym zupełnie spuściła głowę. - Leżało obok niego i tak podniosłam... Zamkną mnie? - spytała z kompletną rezygnacją w głosie i jednoczesną nadzieją w oczach. Aż odetchnęłam z ulgą, że jednak miała ludzkie odruchy. Nawet jeśli nie były skierowane w stronę Harry'ego...
- Pojedziesz na przesłuchanie. - odparłam, sięgając po telefon. - Ściągnę Nialla, będzie wyrozumiały... - z westchnieniem, zaczęłam przeszukiwać listę kontaktów. I niespodziewanie usłyszałam zniecierpliwiony oddech Rudej.
- A mówiłaś, że nie masz jego numeru jak chciałam cię z nim umówić! - pisnęła niespodziewanie z prawdziwym zdenerwowaniem, jakby obok wcale nie leżał nieprzytomny Harry...
- Uspokój się. - warknęłam przez zęby, bo powoli zaczęła mnie wyprowadzać z równowagi.
- Mogę cię z nim...
- Olive! - wrzasnęłam w końcu. W odpowiedzi tylko dostałam wkurzone westchnięcie. Zanim jednak zdążyłam ją porządnie opieprzyć, gdzieś z dołu dotarło do mnie zduszone jęknięcie. Jak na komendę obie odwróciłyśmy głowy w tamtą stronę, dzięki czemu mogłam zauważyć jak ręka Harry'ego wędruje na jego szyję...
    - Głowa mnie boli... - powolnym ruchem potarł kark, po czym ostrożnie zaczął się podnosić. Udało mu się nawet usiąść, chociaż widocznie się przy tym namęczył. Chyba nadal był też lekko zamulony, bo od razy schował głowę między kolana i zaczął głęboko oddychać.
- Dzięki Bogu żyjesz... - pospiesznie znów klęknęłam przy nim, wpatrując się w niego z uwagą. Zmartwiona, nawet złapałam za jego ramię, chociaż kompletnie nie znałam swoich pobudek i jako policjantka nawet nie powinnam.
- Ja bym się tak nie cieszyła... - Liv nagle westchnęła cicho, a kiedy na nią spojrzałam, aż ociekała ironią.
    No w takiej chwili! Mordując ją spojrzeniem, nawet nie zauważyłam, że Harry zdążył podnieść głowę i również wbić wzrok w Rudą. Dopiero jego donośny głos mi to uświadomił.
    - Co ty mi zrobiłaś?!

*

    - Błagam cię, bądź poważna. - westchnęłam w stronę Rudej, która patrzyła na mnie tak, jakby jednak nie zrozumiała mojej prośby. To było dobijające. Byłam pewna, że z tą jej niewyparzoną gębą coś sypnie i dostanie status podejrzanej. A wierzyłam w jej niewinność i nie chciałam, żeby ją przymknęli. Była w końcu moją przyjaciółką. I może zabraniał mi tego regulamin i groziły mi wszelkie kary, jakie można sobie tylko wyobrazić, całą drogę do komisariatu instruowałam ją co powinna mówić, a co nie. Nawet teraz, stojąc przed salą przesłuchań próbowałam przemówić jej do rozsądku. Chociaż nie wyglądało na to, żeby szło mi specjalnie dobrze... Liv bowiem stała przede mną znudzona, bawiąc się końcówkami swoich włosów i tylko powoli przeżuwała gumę.
    Normalnie miałam ochotę ją walnąć.
    - Spróbuj niczego nie palnąć i nie żartować o nagłych zniknięciach Harry'ego, dobrze? - spojrzałam na nią uważnie. Nawet nie zauważyła, zajęta nakręcaniem kosmyka na palec. - Powiesz jedno słowo za dużo i nawet Niall będzie musiał cię zamknąć.
- Spoko, dam sobie radę. - zostawiając włosy, Liv w końcu raczyła na mnie spojrzeć. Nie było to jednak to, co by mnie uspokoiło...
    ONA JAK NIC SIĘ POGRĄŻY!
- Mów tylko to, o co cię pytają. - westchnęłam cierpliwie. Odpowiedziała mi dosłownie dwoma mrugnięciami, po czym niespodziewanie nachyliła się do mnie.
- Że tak zapytam... - szepnęła, ostrożnie rozglądając się na boki. - Możesz tak przygotowywać podejrzaną do przesłuchania? Jak to zauważą to jeszcze trafisz do celi obok za współudział. - uśmiechnęła się wrednie, natychmiast się odsuwając.
- Jak nic cię przymkną... - pokręciłam głową, lustrując wzrokiem jej sylwetkę.
- Miałaś mi pomóc... - Liv natychmiast się oburzyła.
- Sama sobie nie pomagasz.
    Ruda w odpowiedzi tylko zmroziła mnie spojrzeniem. Już nawet miałam ją upomnieć, żeby absolutnie za żadne skarby nie patrzyła tak na Nialla, bo już za samo to będzie mógł ją przymknąć, kiedy niespodziewanie mój partner pojawił się znikąd obok nas. Aż drgnęłam z zaskoczenia. Chłopak chyba to wyłapał, bo zamiast zwrócić uwagę na Liv, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i musnął dłonią moje ramie. Nie wiem czy to drugie nie było bardziej przypadkiem, ale i tak zdążyłam przeżyć mały zawał...
    - Olive Richings? - Niall w końcu spojrzał na moją współlokatorkę, poważniejąc od razu. - Zapraszam do pokoju. - otworzył drzwi sali przesłuchań, przy których stałyśmy i dłonią wskazał na wnętrze.
- Od razu do pokoju? - Liv ruszyła przed siebie, jednocześnie uśmiechając się do niego wdzięcznie, za co miałam ochotę ją strzelić. Tak po ludzku. - Nie znamy się chyba aż tak dobrze, co?
    Całe szczęście zdążyła mi zniknąć z oczu, bo chyba bym ją wytargała za te rude kudły. Wściekła za jej nieodpowiedzialność aż zacisnęłam zęby, katując się idiotycznymi oddechami, które powinny pomóc mi się uspokoić. Bo w praktyce nie pomagały. Zajęta nimi, nie zauważyłam jednak, że Niall nadal stoi obok mnie...
- Już wiem co miałaś na myśli mówiąc o trudnym charakterze... - westchnął w końcu, przykuwając moją uwagę. Minę miał lekko zmartwioną.
- Zrób tak, żeby jej nie przymknęli, okej? - zniżyłam głos do szeptu, żeby przypadkiem nikt nie miał podstaw do ukarania mnie za spoufalanie z podejrzanymi. - Ona naprawdę jest niewinna. - stwierdziłam z głębokim przekonaniem. - Jest buddystką, nawet komarów nie zabija.
- Spokojnie, damy radę. - Niall uśmiechnął się lekko, znowu przypadkiem dotykając mojego ramienia. Odpowiedziałam tym samym, chociaż pewnie wyglądałam przy tym jak ostatni debil, o czym jednak wolałam teraz nie myśleć... - Idź podglądać, w razie czego możesz interweniować. - rzucił, powoli wycofując się do drzwi. Nie czekałam aż za nimi zniknie. Kiwając głową, od razu skierowałam się do sali, gdzie można było obserwować przesłuchiwanych zza lustra weneckiego.
    Szybko zajęłam odpowiednie miejsce, obserwując jak Niall powoli zbliża się do Liv, siadając naprzeciwko niej. I cieszyłam się, że dzieli mnie od niej gruba szyba, bo dosłownie miałam ochotę jej walnąć, za ten głupi uśmiech, który posyłała mojemu partnerowi.
- Szczerze mówiąc trochę się zawiodłam. - stwierdziła nagle, rozglądając się w koło. - Miałam nadzieję, że dostanę kajdanki, a tu zero fajerwerków...
- Poza słowami jest pani niegroźna, poza tym nie stawiała pani oporu przed doprowadzeniem na komisariat. - Niall zupełnie niezrażony, oparł ręce o blat stołu, który ich dzielił i przybrał poważną, służbową minę.
    Czemu mnie to cieszyło, nie wiem...
- Mimo wszystko liczyłam na większą akcję... - Ruda westchnęła, jakby zawiedziona, skupiając w końcu uwagę na facecie przed sobą. Który na szczęście, nie dawał się wyprowadzić z równowagi.
    - Możemy przejść do rzeczy?

*

    Ze zmęczeniem i jednoczesnym strachem obserwowałam jak Niall wprowadza do sali Harry'ego i oboje zajmując odpowiednie miejsca. Po patrzeniu na długie przesłuchanie Liv czułam się wykończona, jednak przerażenie, że ją przymknęli trzymało moje zmysły w odpowiedniej trzeźwości.
    Zgodnie z moimi podejrzeniami, ta kretynka sama siebie musiała wkopać. Po tym jak stwierdziła, że za kogo jak za kogo, ale za Harry'ego nie poszłaby siedzieć i prędzej wynajęłaby kogoś, żeby go załatwił, Niall nie miał innego wyjścia. Zamknął ją w przejściówce. Chciałam interweniować, ale przecież nie miałam żadnych podstaw.
    Teraz wszystko zależało od zeznania Harry'ego. Wiedziałam, że był nieco rozsądniejszy niż Ruda i nie będzie trajkotał na prawo i lewo. Z drugiej strony Harry został zaskoczony i mógł wskazać dosłownie każdego. A kto inny jak nie Liv wlatywała mu nagle do mieszkania z całą swoją nienawiścią do niego...
    - Może pan swoimi słowami opowiedzieć co się wydarzyło? - Niall z niezwykłą cierpliwością po poprzednim przesłuchaniu, zwrócił się w końcu do siedzącego naprzeciwko niego Harry'ego. Który dosłownie popatrzył na niego jak na debila.
- A czyimi mam mówić? - powoli podniósł jedną brew. Niall aż przymknął oczy na moment, po czym odwrócił głowę w moją stronę, posyłając mi znaczące spojrzenie zatytułowane "Co ty do cholery masz za znajomych..." Szybko jednak wrócił do Harry'ego, uśmiechając się do niego kwaśno.
- Przed chwilą przesłuchiwałem tysiąc razy złośliwszą podejrzaną, nie wytrąci mnie pan z równowagi. - stwierdził. Harry chyba nawet uśmiechnął się lekko po tych słowach. Ale równie dobrze mogło mi się zdawać, bo po chwili zaczął mówić. Całkiem poważnym tonem.
    - To nie ruda. - rzucił z taką szczerością w głosie, że nie sposób było mu nie uwierzyć. Zauważyłam jednak, że Niall zdziwił się lekko. - Ktoś mnie zaszedł od tyłu, usłyszałem tylko kroki. Gdyby to była ona, darłaby się na mnie już od wejścia do mieszkania. No i ona zawsze tak mocno pachnie cytrusami, a ten ktoś nie pachniał niczym.
    Zmarszczyłam brwi, dokładnie w tym samym momencie co Niall. Nie wiedziałam co myśli mój partner, w mojej głowie jednak pojawiły się same pytania skąd Harry z taką dokładnością wie czym pachnie Liv. Może to i było nie na miejscu, ale nurtowało niesamowicie. Próbowałam nawet znaleźć na szybko jakiś powód, jednak Niall szybko sprowadził mnie na ziemię.
    - Zauważył pan coś jeszcze? - spytał poważnie. Harry tylko skrzywił się z niesmakiem.
- Dostałem mocno w łeb, wybaczy pan. Poza ciemnością nic.

poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 1.

    Obudził mnie przeraźliwy, niewytłumaczalny i przede wszystkim nagły jazgot. Aż wyskoczyłam z łóżka, boleśnie tłukąc sobie przy tym pośladki. Naprawdę boleśnie...
    Pocierając obolałe miejsce, rozejrzałam się nieprzytomnie wokół siebie, starając się poskładać rzeczywistość do kupy. Moja pierwsza myśl była taka, że bombardują mi pokój (zalety mieszkania z człowiekiem, który ogląda wyłącznie wojenne filmy), ale szybko doszłam do wniosku, że to niemożliwe. Osoby bombardujące nie przeklinałyby przecież głosem mojej współlokatorki...
    Kiedy uspokoiłam już szalejące od strachu serducho i dostatecznie dobudziłam organizm, powoli podniosłam się z podłogi i ruszyłam w kierunku dziwacznych odgłosów. Coś jakby szurania i stukania poprzetykanego niewyraźnymi bluzgami. Starałam się przy tym nie narobić hałasu, jak to uczyli mnie w policyjnej szkole. Nawet pomimo tego, że zagrożenia nie wyczuwałam.
    I miałam rację. Trudno by było bowiem zagrożeniem nazwać Liv, prawie leżącą na podłodze wśród sterty garnków. A tym bardziej kota należącego do Harry'ego, który ocierał się o jej stopę jak gdyby nigdy nic.
    - Co się dzieje? - zapytałam dla zasady, chociaż i tak znałam już odpowiedź. Kot Harry'ego miał bowiem dziwną słabość do Liv, nawet pomimo tej jej nienawiści do zwierzaka i przemykał do nas kiedy tylko mógł. Co czasami wywoływało takie pobudki jak dzisiejsza...
- TEN DURNY POTWÓR...! - Liv urwała z głośnym oddechem, z paniką machając dłonią w stronę zwierzaka. Nie zrobiło mu to większej różnicy, dalej łasił się do jej stopy, jakby wcale nie wyczuwał zagrożenia. - ZAWAŁU DOSTAŁAM! - dodała jeszcze, przeraźliwie głośnie. Jeśli dodać do tego jej przerażony wyraz twarzy... No nie mogłam się nie uśmiechnąć. Co ta Czarownica od razu zauważyła... - Bawi cię to? - zmrużyła oczy i zamordowała mnie spojrzeniem, czym tylko pogłębiła moje rozbawienie. Tym razem już parsknęłam śmiechem.
- Tylko troszeczkę... - mruknęłam, starając się zachować resztki powagi. Mina mi jednak zrzedła, kiedy zauważyłam jak Ruda wstaje, poprawia tą swoją ogromną koszulkę, która ledwie zakrywała jej tyłek i ostrożnie bierze kotka w dłonie, ostro ruszając przed siebie. - A ty dokąd? - pisnęłam, widząc jak niezrażona kieruje się do wyjścia.
- Odnieść to temu debilowi. - stwierdziła poważnie, trzymając kota jak najdalej od siebie. I chociaż wyglądało to komicznie, do śmiechu już mi nie było...
- Jest siódma rano... - rzuciłam spokojnie, starając się przemówić do zdrowego rozsądku współlokatorki. Niestety nic to nie dało...
- Chuj mnie to obchodzi. - prychnęła jedynie, już wychodząc z mieszkania. Jak stała. Boso, w tej koszulce, która więcej odkrywała niż zakrywała... Na wszelki wypadek ruszyłam za nią. - Jego własność, jego problem. - posyłając mi przelotne spojrzenie, wzruszyła wrednie ramionami. Westchnęłam tylko ciężko.
- Daj człowiekowi pospać...
- Mam być miła? - zdziwiła się szczerze. - A niby za co?
- Nie rozumiem czemu jesteś tak na niego cięta... - pokręciłam głową. Tym razem już mnie zignorowała, zaciekle kopiąc w drzwi sąsiada. A jakby tego było mało, pomogła sobie jeszcze łokciem.
- STYLES! STYLES, WIEM, ŻE TAM JESTEŚ! - rozdarła się jeszcze dla efektu. - OTWIERAJ!
- Do cholery, jest siódma rano! - ku powracającemu rozbawieniu, usłyszałam wkurzony głos Harry'ego zza zamkniętych drzwi, które po chwili otworzyły się z rozmachem. - Czego?! - chłopak warknął nieprzyjemnie, stając wyraźnie wściekły w progu. Ewidentnie wyrwany prosto z łóżka, o czym świadczyła potargana fryzura i zaspane oczy. A także brak koszulki i...
    JEZU!
    Chrząkając z niesmakiem, w sekundę schowałam się w korytarzyku naszego mieszkanka, starając się nie pamiętać co właśnie zobaczyłam... Obawiałam się jednak, że widok NAGIEGO sąsiada nie wyjdzie mi tak łatwo z głowy...
- To twoje. - usłyszałam tymczasem spokojny głos Liv. - Zamknij to w klatce albo następnym razem... BOŻE, STYLES! - wydarła się nagle.
    Czyli i ona zauważyła...
- Wyrwałaś mnie świtem z łóżka, czego się spodziewałaś?! - Harry również podniósł głos, powodując u mnie kolejną falę rozbawienia. I mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- No masz rację, przyzwoitości na pewno nie! - Liv wydarła się tymczasem, po chwili wściekle wpadając do mieszkania i trzaskając za sobą drzwiami. Kiedy mijała mnie, przyklejoną plecami do jednej ze ścian, posłała mi tylko wściekłe spojrzenie. - Nic nie mów. - zastrzegła. - Po prostu pożycz pistolet. Nie zostało mi już nic innego jak rozwalić sobie łeb.

*
    Ziewając szeroko, szurałam przez schody przed komisariatem, starając się z nich nie spaść. Co z nieprzytomnym i niewyspanym umysłem nie było znowu takie łatwe...
    Kocia pobudka bowiem zrobiła swoje. Może i była zabawna, ale wyrwała mnie ze snu całe cztery godziny przed budzikiem. Liv, jako bibliotekarka, musiała się zrywać wcześnie rano, ale ja z moją popołudniową służbą już nie. Niestety, usnąć z powrotem mi się nie udało... Wprawdzie zalęgłam w łóżku, ale z marnym skutkiem. Zamykanie oczu kończyło się bowiem nieodpowiednimi widokami sąsiada, o czym przecież wolałam więcej nie myśleć.
    Chociaż nie wyglądał najgorzej...
    Pokręciłam głową, żeby wyrzucić z niej nieodpowiednich do pracy w policji myśli i wślizgnęłam się do komisariatu. Jak zwykle panował tu rozgardiasz. Biegający po korytarzu ludzie, policjanci prowadzący zatrzymanych do aresztu, cywile próbujący zgłosić przestępstwo... Typowy dzień na policji.
    Po tylu latach służby nie przywiązywałam już do tego wagi. Bez zbędnych ceregieli szłam przed siebie, prosto do przebieralni, poczynając przetrząsać tylną kieszeń dżinsów w poszukiwaniu kluczyka do szafki. I znalazłam go dokładnie w momencie, kiedy już wchodziłam do pomieszczenia przepełnionymi blaszanymi szafkami. W którym już przebywał Niall.
    - Ciężka noc? - zapytał bez powitań, uśmiechając się lekko w moją stronę. Nieśmiało odwzajemniłam gest, jednocześnie starając się na niego nie patrzeć, bowiem dopiero dopinał spodnie. Koszuli nawet jeszcze nie założył, więc dosłownie świecił mi gołą klatą po oczach. Po tylu latach służby z nim powinnam się niby już przyzwyczaić, ale moje niedoświadczenie z facetami sięgało wyżej i czerwieniłam się jak nastolatka, zamiast przejść obok tego obojętnie jak normalna, 25-letnia kobieta.
- Noc spokojna. - chrząknęłam dla uspokojenia, mijając chłopaka i podchodząc do swojej szafki. - Gorzej z porankiem. - dodałam, z uwagą kręcąc kluczykiem w zamku, po chwili otwierając metalowe drzwiczki.
- Znowu kłótnia? - Niall odezwał się po chwili z tym swoim życzliwym rozbawieniem. - Mówiłem, zechcesz azylu na jeden dzień to wpadaj do mnie. Mam całkiem wygodną kanapę.
- Pamiętam cały czas. - rzuciłam z uśmiechem, jednocześnie czerwieniąc się jak pomidor.
    Ja w jego domu. Po nocy. Obok niego... Ta, jasne.
    - Jak mecz? - spytałam dla zmiany tematu, jednocześnie wyjmując odznakę i pistolet zza paska, ostrożnie wrzucając je do szafki.
- Nudny jak cholera. - Niall rzucił zawiedzionym tonem. - Grali jak kołki, nic się nie działo. Niewiele straciłaś.
- Kiedy nie oglądam to nie mają się dla kogo starać. - zażartowałam, zbierając z wieszaka swój mundur i powoli wycofując się w stronę łazienki, żeby na spokojnie móc go założyć. Zanim jednak tam doszłam, czy Niall zdążył cokolwiek powiedzieć, do przebieralni zajrzał nasz komendant. Z poważną miną.
- Horan, Moore, włamanie do sklepu. Trzeba przesłuchać świadków. - oznajmił ostro, już po chwili znikając za drzwiami. Westchnęłam ciężko, niezbyt ciesząc się z przydzielonej roli. Bo przesłuchań nienawidziłam. Jak niczego innego.
    - Ja się tym zajmę. - usłyszałam niespodziewanie głos Nialla. Spojrzałam na niego zaskoczona. Uśmiechał się, co wywołało te jego urocze zmarszczki wokół oczu. I spowodowało, że ja też się uśmiechnęłam. Szeroko.
- Dzięki. - rzuciłam sympatycznie, wycofując się jednocześnie w stronę łazienki.
- Odwdzięczysz się kiedy indziej.

*

    Wchodząc do bloku po kolejnym męczącym dniu w pracy, powitała mnie podejrzana cisza. Zupełne zero krzyków. Po tylu miesiącach kłótliwej rutyny, wzbudziło to we mnie ogromny niepokój. Na górę ruszyłam szybciej niż zazwyczaj. Pokonywałam po dwa schodki, zastanawiając się co takiego mogło się stać, że tak skutecznie przymknęło tę dwójkę wrzaskaczy. I upewniłam się, że coś jest nie tak, widząc uchylone drzwi od mieszkania Harry'ego. Jako Anglik, nowy imigrant w naszym malutkim mieście, był pedantem w tych sprawach. Nigdy nie zostawiał otwartych drzwi...
    Zaniepokojona, powoli ruszyłam w tamtą stronę. Cicho, starając się nie wzbudzać ewentualnych podejrzeń wsunęłam się do mieszkania. I zamarłam, widząc ten wszechobecny bajzel. Parę razy zdarzało mi się tu być i jeszcze nie trafiłam na taki bałagan. Każda, dosłownie każda rzecz znajdująca się w korytarzu leżała zniszczona na podłodze. Łącznie z rozbitym lustrem...
    Z bijącym sercem na palcach ruszyłam dalej, do salonu. Starałam się nie nadepnąć niczego, co mogłoby stanowić ewentualny dowód. Jako policjantka byłam na to wyczulona. Niestety, nawet profesja nie pozwoliła mi zachować zimnej krwi po tym co zobaczyłam w salonie.
    Harry leżący na podłodze, z krwią na włosach, kompletnie bez życia. Liv stojąca nad nim z jakąś figurką w dłoni. Zakrwawionej dłoni...
    Zanim zdążyłam się odezwać, Liv spojrzała na mnie ze zmarszczonym czołem, opuszczając swobodnie ręce. A po chwili jej dziewczęcy głos wypełnił pokój dziwnym spokojem.
    - Bardzo mam przerąbane?

czwartek, 4 września 2014

Prolog.

    Po koszmarnym dniu w pracy nic tak nie cieszy jak myśl o powrocie do domu. Mój samochód niestety kilka dni temu ostatecznie odmówił posłuszeństwa, więc musiałam się nieźle pospieszyć, żeby zdążyć na autobus. Z komisariatu, gdzie pracowałam, miałam wprawdzie tylko kilka kroków na przystanek, ale została mi tylko minuta do odjazdu. Szłam szybko, co nieźle roznosiło się echem po pustym korytarzu, jednocześnie licząc na to, że komunikacja miejska dzisiaj zawiedzie. Naprawdę nie miałam ochoty po tak ciężkim dniu jeszcze na dokładkę wracać do domu na piechotę... Wystarczyło mi, że kilka godzin musiałam się użerać z przesłuchiwaniem podstarzałego świadka kradzieży, który w ogóle nie chciał ze mną współpracować.
    Nigdy nie byłam dobra w kontaktach międzyludzkich, więc to była dla mnie istna mordęga. Zadawanie pytań, próby odczytania niejasnych odpowiedzi, nakierowywanie na odpowiednie tory rozmowy, bo świadek oczywiście mówił o zupełnie nieistotnych sprawach... Po pięciu latach służby niby mogłabym się do tego przyzwyczaić, ale jakoś nie potrafię. Kiedy mogę, przy przesłuchaniach wyręczam się moim partnerem, sama zasiadając do papierkowej roboty, ale dzisiaj niestety nie dało rady...
    Aktualnie chciałam o tym tylko zapomnieć. Wrócić do domu, uspokoić moją rudą współlokatorkę, Olivię, która pewnie już zabija naszego sąsiada z piętra i wziąć długą, gorącą, relaksującą kąpiel... O ile tylko autobus mi nie ucieknie, co aktualnie wydawało się bardziej niż pewne ze względu na fakt, że mój zegarek właśnie wskazywał godzinę jego odjazdu, a ja ledwo zdążyłam wyjść na pogrążony ciemnością nocy parking. Mimo to nie zwolniłam. Nadal liczyłam na cud i w pośpiechu zasuwając bluzę, chroniącą mnie przed chłodem wieczoru, skierowałam się na przystanek.
    - Meg! - niespodziewanie usłyszałam swoje imię, więc odwróciłam się zaskoczona. Dopiero co wyszłam z komisariatu, więc istniało prawdopodobieństwo, że zostawiłam tam coś ważnego. Widok Nialla, mojego partnera nie wróżył jednak niczego takiego. Zauważając, że zwróciłam na niego uwagę uśmiechnął się do mnie szeroko i wskazał na swój samochód.
    - Odwiozę cię. - zaproponował donośnie, żebym na pewno usłyszała, nawet pomimo odległości nas dzielącej. On bowiem stał jeszcze prawie w drzwiach komisariatu, a ja już praktycznie schodziłam na drugą stronę... Ale zawróciłam. Uśmiechając się z wdzięcznością, powoli ruszyłam do jego auta, obserwując jak i on do niego podchodzi, jednocześnie grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczyków. Już po chwili je odnalazł, odsuwając samochód. I nawet otwierając mi drzwi od strony pasażera...
    Nie byłam przyzwyczajona do tego typu gestów, więc tylko rzuciłam suchym 'DZIĘKUJĘ' i wskoczyłam do środka. Sekundę później Niall zajął miejsce za kierownicą, szybko odpalając samochód i ostrożnie wyjeżdżając z parkingu.
    - Wybierasz się do Toma na mecz? - rzucił niespodziewanie, tym swoim typowym dla siebie radosnym tonem. Uśmiechnął się również w pakiecie, chociaż ani na chwilę nie oderwał wzroku od ulicy. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Można by powiedzieć, że nawet wręcz przeciwnie...
- Jestem zbyt zmęczona... - pokręciłam głową, rozsiadając się bardziej na fotelu. Był wygodny, a ja zdecydowanie potrzebowałam teraz masy komfortu.
- Przesłuchanie wykończyło? - Niall zerknął na mnie z rozbawieniem. Byłam w stanie tylko pokiwać głową. Naprawdę nie miałam na nic więcej siły. I mój partner na szczęście to zrozumiał, bo zamiast zadawać kolejne pytanie, po prostu włączył radio.
    Pasowało mi to. Jak już wspomniałam, rozgadana nigdy nie byłam. Z Niallem współpracowałam już od trzech lat, więc nawet on zdążył to zauważyć. I zaakceptować, nawet pomimo tego, że on akurat był rozgadany jak nikt inny. Czasami tego nie hamował i nadawał do uschnięcia uszu. Doskonale jednak potrafił wyczuć kiedy potrzebuję ciszy, tak jak dzisiaj. I to ciszy niekrępującej.
    Przy Niallu w zasadzie nic nie było krępujące. Taki typ człowieka. Radosny, ciepły, towarzyski. Każdy go lubił, bez wyjątku. Ja też. Czasami wydawało mi się, że trochę bardziej niż powinnam, ale wolałam o tym nie myśleć. Byliśmy tylko partnerami w pracy. Jeździliśmy na patrole, dzieliliśmy się robotą, zwykła zawodowa relacja. Co z tego, że chłopak był przystojny, miał urzekający, irlandzki akcent, wspaniałe, błękitne oczy, cudowny, zarażający uśmiech...
    Westchnęłam głęboko, próbując wyrwać się z tego toku myślenia. Tak, podobał mi się mój partner, nie mogłam tego ukryć. Był zupełnie w moim typie. I nie traktował mnie jak dziwadło z moją fascynacją meczami, jak to robi większość facetów. Istniało tylko jedno wielkie ALE. On kompletnie mnie nie zauważał...

*

    Wchodząc do budynku już słyszałam odgłosy kłótni. Bardzo niewyraźne, ale donośne. Uśmiechnęłam się pod nosem, ciesząc się z typowego powitania po pracy. I zastanawiając się jednocześnie o co tym razem poszło... Jednak dopiero przy drugim piętrze wspinania się po schodach zaczęłam rozróżniać poszczególne słowa. Zanim dotarłam do czwartego już zdążyłam wywnioskować, że po raz tysięczny kot naszego sąsiada znów mu uciekł przez okno i dokładnie podobną drogą przedostał się do pokoju mojej nienawidzącej tego gatunku współlokatorki. Wystarczyło, żeby rozpętać trzecią wojnę światową...
    To na swój sposób było nawet zabawne, ale przede wszystkim jednak męczące. Po roku użerania się z tymi kłótniami powoli zaczynałam mieć już dosyć. No i nadal nie wiedziałam dlaczego między nimi jest aż takie napięcie... Ale bałam się pytać. Zwłaszcza, kiedy trwali w tym swoim kłótliwym transie...
    - Całe dnie siedzi w mieszkaniu! - chłopak krzyknął jakoś głośniej, dokładnie w momencie, kiedy weszłam już na korytarzyk naszego piętra. Całe szczęście było ostatnie, czwarte i mieściły się tu tylko dwa mieszkania. Nasze i Harry'ego. Więc przynajmniej sąsiedzi nie mieli się na co tak bardzo skarżyć... No oprócz mnie. Niby byłam przyzwyczajona, ale siła jego głosu zmusiła mój wzrok do spojrzenia w ich stronę. Nie zdziwiło mnie nic. Harry stał w drzwiach od swojego mieszkania w samym tylko ręczniku owiniętym wokół bioder. Jego wytatuowana klatka błyszczała, z długich włosów raz po raz kapała woda, więc wywnioskowałam, że moja pokręcona współlokatorka wyciągnęła go spod prysznica, teraz stojąc przed nim z tą swoją zaciekłą miną i morderstwem w oczach. Sytuacja nie wyglądała groźniej niż tysiąc poprzednich, więc po prostu omijając ich, ruszyłam do swoich drzwi.
- No ta, u mnie! - Ruda machnęła ręką tuż przed jego okiem. - Okna nie mogę otworzyć, żeby ten sierściuch mi nie wlazł do pokoju!
- To tylko kot, nie gwałciciel! Wejdzie i wyjdzie, kto by z tobą wytrzymał dłużej niż sekundę!
- Czy ty możesz go zamknąć w więzieniu?! - Liv w końcu zauważyła moją osobę, wbijając we mnie czujne spojrzenie. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc tę zawziętość w jej oczach.
- Nie. - mruknęłam rozbawiona.
- To mnie zamknij, bardzo chętnie tam pójdę. Byle z dala od niego.
- Proponuję psychiatryk, tam jest miejsce dla takich jak ty... - Harry od razu wtrącił się z dyskusją, co wywołało falę nowych wyzwisk ze strony obojga. Je również olałam, chcąc się już zrelaksować w wannie. Niestety, drzwi kompletnie nie chciały ze mną współpracować. Nie otwierały się, mimo, że mocno szarpałam.
    Westchnęłam zniecierpliwiona. Doskonale znałam tę sytuację. Przechodziłam już przez nią setki razy.
- Klucze są w środku, prawda? - rzuciłam, przerywając im wymianę zdań. Dwie pary zielonych oczu jednocześnie wbiły się we mnie jeszcze z wyraźnym gniewem.
- Musiałam trzymać tego potwora, miałam jeszcze o kluczach myśleć? - te należące do Liv jeszcze na dokładkę zmrużyły się nieprzyjaźnie.
    No jasne...
- TO JEST KOT! - Harry od razu rozdarł się tym swoim chrapliwym głosem.
    Nie pomagał...
- Wypuść mnie przez balkon... - uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie, ruszając w jego stronę. Nie raz się już tak przedostawałam do mieszkania przez gapowatość Liv, więc ten jeden raz nie zrobi mi różnicy...
- Zamknęłam już okno. - Liv niespodziewanie odebrała mi szansę na kąpiel... Nie kontrolując niczego, po prostu wbiłam w nią wściekłe spojrzenie, w duchu przeklinając ją za głupotę.
    - Skarbie, co tu się dzieje? - dziewczęcy głosik z mocnym, rosyjskim akcentem odwrócił naszą uwagę. Spojrzałam za siebie, widząc szczupłą blondynkę w obcisłej, czarnej sukience, którą widziałam już tu nie raz. Twarz jak zwykle wydała mi się znajoma, ale jakże mogłabym nie kojarzyć dziewczyny mojego sąsiada. Kręciła się tu przecież cały czas...
    ...co kompletnie nie podobało się Liv, która zdecydowanie była uprzedzona do tego typu dziewczyn. Dlatego zanim zdążyła się nieprzyjemnie wypowiedzieć o wybrance Harry'ego, pociągnęłam ją za kraniec rozciągniętego swetra, ruszając na schody.
    - Chodź po klucze do dozorcy...

*

    - Boże, co to za czupiradło... - Liv z wściekłością rzuciła zapasowe klucze na komodę w korytarzu i od razu ruszyła do kuchni.
- To tylko ty, odejdź od lustra. - zażartowałam, spokojnie podążając za nią. Nawet się uśmiechnęłam, ta jej wściekłość na wszystko co związane z Harrym czasami była niezłą rozrywką. Tak jak na przykład teraz, kiedy odwróciła się do mnie i zamordowała mnie spojrzeniem. Westchnęłam tylko, próbując załagodzić sytuację. - No co się czepiłaś, taka mu się podoba... - wzruszyłam ramionami, ruszając do lodówki i na oślep wyciągając z niej jakiś pojemnik z sałatką. Trudno było w tym domu znaleźć cokolwiek innego, a ja aktualnie byłam zbyt głodna, żeby wybrzydzać. Więc po prostu usiadłam przy stole i zaczęłam jeść.
- Chuda blondyna z cyckami na wierzchu. Co za oryginalność. - Liv prychnęła tylko, zajmując się nastawianiem wody na herbatę. Nie odpowiedziałam, licząc, że temat się urwie. Niestety, już po chwili zza ściany, którą dzieliłyśmy z Harrym, dobiegły mnie dosyć charakterystyczne dźwięki, które uruchomiły w Rudej kolejny alarm... - Czy ty to słyszysz? - warknęła wściekle, machając dłonią na źródło dźwięku.
- W końcu są na randce... - wzruszyłam ramionami, ale na darmo. Liv już podeszła do ściany i uderzyła w nią z całym zdenerwowaniem, które kiedykolwiek w sobie nosiła.
- STYLES! NIE JESTEŚ TU SAM! - wrzasnęła, na dokładkę kopiąc w twardą powierzchnię. Nie przyniosło to większych efektów. - No co za bezczelność...
- Nic ci to nie da, co najwyżej dziurę zrobisz. - uspokoiłam ją, nie przerywając jedzenia. - Może dawno się nie widzieli.
- Ta, od wczoraj. - Liv na szczęście zostawiła ścianę i usiadła ciężko na krześle obok mnie. - Mówię ci, on dorabia jako męska prostytutka. To niemożliwe, żeby noc w noc...
- Z jedną dziewczyną? - podniosłam brew.
- Może wykupiła cały karnet... - Ruda zaśmiała się. Mimowolnie zawtórowałam. Tak, zawsze te same przypuszczenia...

Wstęp.

Wyjaśniając krótko, opowiadanie jest czymś w rodzaju prezentu urodzinowego. Najgorszego na świecie, ale myślałam kupę czasu, zanim odpowiednio złożyłam akcję i wyszło mi to... Komedia kryminalna z romansem w tle. Wszystkich znawców kryminałów chciałam z góry przeprosić. Moje dzieło nie będzie jakieś wyjątkowe czy zaskakujące. Cud, że na to w ogóle wpadłam i jakoś poskładałam do kupy... Nie znam się też na pracy w policji czy gangsterce, więc wszystko, co tu przeczytacie jest tylko i wyłącznie efektem mojej wyobraźni połączonej z tym, co widziałam w filmach. Mam jednak nadzieję, że nie będzie tak tragicznie i ktoś się może tym zainteresuje w niewielkim stopniu... :)