poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 1.

    Obudził mnie przeraźliwy, niewytłumaczalny i przede wszystkim nagły jazgot. Aż wyskoczyłam z łóżka, boleśnie tłukąc sobie przy tym pośladki. Naprawdę boleśnie...
    Pocierając obolałe miejsce, rozejrzałam się nieprzytomnie wokół siebie, starając się poskładać rzeczywistość do kupy. Moja pierwsza myśl była taka, że bombardują mi pokój (zalety mieszkania z człowiekiem, który ogląda wyłącznie wojenne filmy), ale szybko doszłam do wniosku, że to niemożliwe. Osoby bombardujące nie przeklinałyby przecież głosem mojej współlokatorki...
    Kiedy uspokoiłam już szalejące od strachu serducho i dostatecznie dobudziłam organizm, powoli podniosłam się z podłogi i ruszyłam w kierunku dziwacznych odgłosów. Coś jakby szurania i stukania poprzetykanego niewyraźnymi bluzgami. Starałam się przy tym nie narobić hałasu, jak to uczyli mnie w policyjnej szkole. Nawet pomimo tego, że zagrożenia nie wyczuwałam.
    I miałam rację. Trudno by było bowiem zagrożeniem nazwać Liv, prawie leżącą na podłodze wśród sterty garnków. A tym bardziej kota należącego do Harry'ego, który ocierał się o jej stopę jak gdyby nigdy nic.
    - Co się dzieje? - zapytałam dla zasady, chociaż i tak znałam już odpowiedź. Kot Harry'ego miał bowiem dziwną słabość do Liv, nawet pomimo tej jej nienawiści do zwierzaka i przemykał do nas kiedy tylko mógł. Co czasami wywoływało takie pobudki jak dzisiejsza...
- TEN DURNY POTWÓR...! - Liv urwała z głośnym oddechem, z paniką machając dłonią w stronę zwierzaka. Nie zrobiło mu to większej różnicy, dalej łasił się do jej stopy, jakby wcale nie wyczuwał zagrożenia. - ZAWAŁU DOSTAŁAM! - dodała jeszcze, przeraźliwie głośnie. Jeśli dodać do tego jej przerażony wyraz twarzy... No nie mogłam się nie uśmiechnąć. Co ta Czarownica od razu zauważyła... - Bawi cię to? - zmrużyła oczy i zamordowała mnie spojrzeniem, czym tylko pogłębiła moje rozbawienie. Tym razem już parsknęłam śmiechem.
- Tylko troszeczkę... - mruknęłam, starając się zachować resztki powagi. Mina mi jednak zrzedła, kiedy zauważyłam jak Ruda wstaje, poprawia tą swoją ogromną koszulkę, która ledwie zakrywała jej tyłek i ostrożnie bierze kotka w dłonie, ostro ruszając przed siebie. - A ty dokąd? - pisnęłam, widząc jak niezrażona kieruje się do wyjścia.
- Odnieść to temu debilowi. - stwierdziła poważnie, trzymając kota jak najdalej od siebie. I chociaż wyglądało to komicznie, do śmiechu już mi nie było...
- Jest siódma rano... - rzuciłam spokojnie, starając się przemówić do zdrowego rozsądku współlokatorki. Niestety nic to nie dało...
- Chuj mnie to obchodzi. - prychnęła jedynie, już wychodząc z mieszkania. Jak stała. Boso, w tej koszulce, która więcej odkrywała niż zakrywała... Na wszelki wypadek ruszyłam za nią. - Jego własność, jego problem. - posyłając mi przelotne spojrzenie, wzruszyła wrednie ramionami. Westchnęłam tylko ciężko.
- Daj człowiekowi pospać...
- Mam być miła? - zdziwiła się szczerze. - A niby za co?
- Nie rozumiem czemu jesteś tak na niego cięta... - pokręciłam głową. Tym razem już mnie zignorowała, zaciekle kopiąc w drzwi sąsiada. A jakby tego było mało, pomogła sobie jeszcze łokciem.
- STYLES! STYLES, WIEM, ŻE TAM JESTEŚ! - rozdarła się jeszcze dla efektu. - OTWIERAJ!
- Do cholery, jest siódma rano! - ku powracającemu rozbawieniu, usłyszałam wkurzony głos Harry'ego zza zamkniętych drzwi, które po chwili otworzyły się z rozmachem. - Czego?! - chłopak warknął nieprzyjemnie, stając wyraźnie wściekły w progu. Ewidentnie wyrwany prosto z łóżka, o czym świadczyła potargana fryzura i zaspane oczy. A także brak koszulki i...
    JEZU!
    Chrząkając z niesmakiem, w sekundę schowałam się w korytarzyku naszego mieszkanka, starając się nie pamiętać co właśnie zobaczyłam... Obawiałam się jednak, że widok NAGIEGO sąsiada nie wyjdzie mi tak łatwo z głowy...
- To twoje. - usłyszałam tymczasem spokojny głos Liv. - Zamknij to w klatce albo następnym razem... BOŻE, STYLES! - wydarła się nagle.
    Czyli i ona zauważyła...
- Wyrwałaś mnie świtem z łóżka, czego się spodziewałaś?! - Harry również podniósł głos, powodując u mnie kolejną falę rozbawienia. I mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- No masz rację, przyzwoitości na pewno nie! - Liv wydarła się tymczasem, po chwili wściekle wpadając do mieszkania i trzaskając za sobą drzwiami. Kiedy mijała mnie, przyklejoną plecami do jednej ze ścian, posłała mi tylko wściekłe spojrzenie. - Nic nie mów. - zastrzegła. - Po prostu pożycz pistolet. Nie zostało mi już nic innego jak rozwalić sobie łeb.

*
    Ziewając szeroko, szurałam przez schody przed komisariatem, starając się z nich nie spaść. Co z nieprzytomnym i niewyspanym umysłem nie było znowu takie łatwe...
    Kocia pobudka bowiem zrobiła swoje. Może i była zabawna, ale wyrwała mnie ze snu całe cztery godziny przed budzikiem. Liv, jako bibliotekarka, musiała się zrywać wcześnie rano, ale ja z moją popołudniową służbą już nie. Niestety, usnąć z powrotem mi się nie udało... Wprawdzie zalęgłam w łóżku, ale z marnym skutkiem. Zamykanie oczu kończyło się bowiem nieodpowiednimi widokami sąsiada, o czym przecież wolałam więcej nie myśleć.
    Chociaż nie wyglądał najgorzej...
    Pokręciłam głową, żeby wyrzucić z niej nieodpowiednich do pracy w policji myśli i wślizgnęłam się do komisariatu. Jak zwykle panował tu rozgardiasz. Biegający po korytarzu ludzie, policjanci prowadzący zatrzymanych do aresztu, cywile próbujący zgłosić przestępstwo... Typowy dzień na policji.
    Po tylu latach służby nie przywiązywałam już do tego wagi. Bez zbędnych ceregieli szłam przed siebie, prosto do przebieralni, poczynając przetrząsać tylną kieszeń dżinsów w poszukiwaniu kluczyka do szafki. I znalazłam go dokładnie w momencie, kiedy już wchodziłam do pomieszczenia przepełnionymi blaszanymi szafkami. W którym już przebywał Niall.
    - Ciężka noc? - zapytał bez powitań, uśmiechając się lekko w moją stronę. Nieśmiało odwzajemniłam gest, jednocześnie starając się na niego nie patrzeć, bowiem dopiero dopinał spodnie. Koszuli nawet jeszcze nie założył, więc dosłownie świecił mi gołą klatą po oczach. Po tylu latach służby z nim powinnam się niby już przyzwyczaić, ale moje niedoświadczenie z facetami sięgało wyżej i czerwieniłam się jak nastolatka, zamiast przejść obok tego obojętnie jak normalna, 25-letnia kobieta.
- Noc spokojna. - chrząknęłam dla uspokojenia, mijając chłopaka i podchodząc do swojej szafki. - Gorzej z porankiem. - dodałam, z uwagą kręcąc kluczykiem w zamku, po chwili otwierając metalowe drzwiczki.
- Znowu kłótnia? - Niall odezwał się po chwili z tym swoim życzliwym rozbawieniem. - Mówiłem, zechcesz azylu na jeden dzień to wpadaj do mnie. Mam całkiem wygodną kanapę.
- Pamiętam cały czas. - rzuciłam z uśmiechem, jednocześnie czerwieniąc się jak pomidor.
    Ja w jego domu. Po nocy. Obok niego... Ta, jasne.
    - Jak mecz? - spytałam dla zmiany tematu, jednocześnie wyjmując odznakę i pistolet zza paska, ostrożnie wrzucając je do szafki.
- Nudny jak cholera. - Niall rzucił zawiedzionym tonem. - Grali jak kołki, nic się nie działo. Niewiele straciłaś.
- Kiedy nie oglądam to nie mają się dla kogo starać. - zażartowałam, zbierając z wieszaka swój mundur i powoli wycofując się w stronę łazienki, żeby na spokojnie móc go założyć. Zanim jednak tam doszłam, czy Niall zdążył cokolwiek powiedzieć, do przebieralni zajrzał nasz komendant. Z poważną miną.
- Horan, Moore, włamanie do sklepu. Trzeba przesłuchać świadków. - oznajmił ostro, już po chwili znikając za drzwiami. Westchnęłam ciężko, niezbyt ciesząc się z przydzielonej roli. Bo przesłuchań nienawidziłam. Jak niczego innego.
    - Ja się tym zajmę. - usłyszałam niespodziewanie głos Nialla. Spojrzałam na niego zaskoczona. Uśmiechał się, co wywołało te jego urocze zmarszczki wokół oczu. I spowodowało, że ja też się uśmiechnęłam. Szeroko.
- Dzięki. - rzuciłam sympatycznie, wycofując się jednocześnie w stronę łazienki.
- Odwdzięczysz się kiedy indziej.

*

    Wchodząc do bloku po kolejnym męczącym dniu w pracy, powitała mnie podejrzana cisza. Zupełne zero krzyków. Po tylu miesiącach kłótliwej rutyny, wzbudziło to we mnie ogromny niepokój. Na górę ruszyłam szybciej niż zazwyczaj. Pokonywałam po dwa schodki, zastanawiając się co takiego mogło się stać, że tak skutecznie przymknęło tę dwójkę wrzaskaczy. I upewniłam się, że coś jest nie tak, widząc uchylone drzwi od mieszkania Harry'ego. Jako Anglik, nowy imigrant w naszym malutkim mieście, był pedantem w tych sprawach. Nigdy nie zostawiał otwartych drzwi...
    Zaniepokojona, powoli ruszyłam w tamtą stronę. Cicho, starając się nie wzbudzać ewentualnych podejrzeń wsunęłam się do mieszkania. I zamarłam, widząc ten wszechobecny bajzel. Parę razy zdarzało mi się tu być i jeszcze nie trafiłam na taki bałagan. Każda, dosłownie każda rzecz znajdująca się w korytarzu leżała zniszczona na podłodze. Łącznie z rozbitym lustrem...
    Z bijącym sercem na palcach ruszyłam dalej, do salonu. Starałam się nie nadepnąć niczego, co mogłoby stanowić ewentualny dowód. Jako policjantka byłam na to wyczulona. Niestety, nawet profesja nie pozwoliła mi zachować zimnej krwi po tym co zobaczyłam w salonie.
    Harry leżący na podłodze, z krwią na włosach, kompletnie bez życia. Liv stojąca nad nim z jakąś figurką w dłoni. Zakrwawionej dłoni...
    Zanim zdążyłam się odezwać, Liv spojrzała na mnie ze zmarszczonym czołem, opuszczając swobodnie ręce. A po chwili jej dziewczęcy głos wypełnił pokój dziwnym spokojem.
    - Bardzo mam przerąbane?